logotype

Nadchodzące imprezy

Dla organizatorów

Organizujesz konwent, pokazy gier albo turniej i chcesz zareklamować swoją imprezę? Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript., a zarówno w tym polu, jak i na stronie głównej naszego portalu pojawi się stosowne ogłoszenie.

Borsucze bajdurzenia

Bajdurzenia - chyba najlepsze określenie na to, co będę tu uprawiał, bo "felieton" to zbyt szumne słowo. Jak się Wam spodobają, to może nawet będę się uzewnętrzniał bardziej regularnie. A jak uznacie, że jest nudne i bez polotu, to będzie się toto ukazywało tak, jak planowałem, czyli raz na ruski rok. Uwaga! Cykl zawiera wulgaryzmy, nawiązania do nagości, wyrobów tytoniowych, alkoholu i narkotyków. Dozwolone od lat dwunastu!

Jak co roku jesień zaskoczyła borsuka. Borsuk rozejrzał się wkoło zdziwiony nagłą zmianą sytuacji i stwierdził, że wszystko jest do dupy. Zniechęcony chciał wrócić do swojej nory, zwinąć się w kulkę i przezimować jesienną deprechę. Niebiosa chciały inaczej, bo oto został zachęcony (a może zmuszony, co za różnica?) do ruszenia tyłka na sesję. Dodupizm się czasowo ulotnił chociażby z tej prostej przyczyny, że sesja zazwyczaj oznacza alkohol. W dużych ilościach. No i kontakt z kumplami rzecz jasna. Panowie, nie zapomniałem o Was!

Co stanowi podstawę udanej sesji? Ciężko powiedzieć. Chyba najważniejszy jest czynnik ludzki. Zupelnie inaczej gra się bowiem z przypadkowo poznanymi osobami (paradoksalnie zazwyczaj nasze postacie są rzucane w objęcia zupełnych nieznajomych), a inaczej z gromadką starych kumpli, z którymi niejedno się przeszło i niejedną flaszkę obaliło. Mam to szczęście, że ludzi znam (niektorych nawet od wieeelu lat), więc spokojnie można strawić parę godzin na rozmowach o dupie Maryni, czy czyjejkolwiek. Fakt, cierpi na tym najczęściej zawartość merytoryczna sesji, ale przecież chodzi o miłe spędzanie czasu. No i jest jeszcze ten plus, że człowiek nie dziczeje tak doszczętnie i może wyjść raz na jakiś czas ze swojej piwnicy i wejść w interakcje z innymi ludźmi w zupełnie innej piwnicy.

Drugim składnikiem, którego obecność wynika jedynie z osobistych doświadczeń, jest substancja, a raczej są substancje, powstałe w wyniku fermentacji biednych owoców, warzyw lub względnie opon. Czemu wydaje mi się to aż tak ważne? W końcu przecież chcemy i umiemy się bawić bez alkoholu. Problem w tym, że nie każdy urodził się z nadmiarem zdolności aktorskich, ani też niekoniecznie Matka Natura obdarzyła go zbyt wybujałą wyobraźnią. A taka wódeczka cudownie rozjaśnia umysł, wspomaga dramatyzację i przyrodzony potencjał umysłowy.

Nie wspominam o jakości prowadzącego i graczy, bo to się rozumie samo przez się, a poza tym jest wielce podatne na modyfikacje wprowadzone przez ww. substancje.

Rzecz jeszcze o samym odgrywaniu i "wczuwaniu się". Co jakiś czas pojawiają się pytania MG o sensowność dawania graczom gotowych postaci. Póki co zostawiam tą kwestię zawieszoną w powietrzu i może jeszcze do niej powrócę, może nawet z sensownymi argumentami.

Większość osób widzi w postaciach spełnienie swoich niemal erotycznych fantazji o samym sobie "co by było, gdybym miał dwa metry, ciało jak Charles Dera i zniewalający uśmiech Zacka Efrona" lub też leci po najmniejszej linii oporu i stara się przelać się na papier (jeden z najbardziej znienawidzonych przez moją dawną polonistkę zwrotów - gdyby to czytała, byłaby dumna, że go dodatkowo zgwałciłem), by stworzyć możliwie najbardziej realistyczną kalkę. Większości potępiać nie można, większość bowiem w krajach demokratycznych ma zawsze rację. Jasne, świadczy to o niezbyt rozwiniętej wyobraźni, bądź silnych kompleksach, ale przynajmniej daje mistrzowi jakiś takiś psychiczny komfort, że dany osobnik w miarę dokładnie będzie wczuwał się w postać - chyba, że cierpi na schizofrenię lub przez jego życiorys przewija się ten, no, ten Niemiec co wszystko zabiera, co uniemożliwiłoby zabawę w samego siebie, prawdziwego czy urojonego.

Kolejna kategoria: bohaterowie oparci na wyświechtanych schematach i archetypach: szczurkowaty złodziej-kanciarz, bard Casanova, tępy barbarzyńca klasy "Hulk niszczyć". Tu kwestia prawidłowego odgrywania opiera się tak naprawdę tylko na znajomości typowych zachowań, w przeciwnym razie można rozwalić sobie całą koncepcję osiągając, często niezamierzony, efekt komiczności.

No i ostatni worek, czyli ci popaprańcy, którzy uroili sobie własną koncepcję postaci. Chciałoby się napisać "i krzyżyk im na drogę", ale rzetelność pisarska zobowiązuje do bardziej obiektywnego podejścia, nieprawdaż? Samo założenie jest jak najbardziej chwalebne, świadczy o umiejętności myślenia, niejednokrotnie dość kreatywnego. Trzeba tylko wiedzieć, do czego się dąży, bo w przeciwnym wypadku wychodzi jakaś taka Chimera i człowiek się zastanawia, do czego to ma być podobne. Przykład z życia, bez tego obejść się nie może: moja postać w Neuroshimie, Roland. W założeniu młodociana wersja Clinta Eastwooda z "lekką" domieszką Mrocznej Wieży Stefana Króla. Wyszedł taki niedookreślony potworek, reszta drużyny mi świadkiem.

W zasadzie do Rolanda pasowałaby najsławniejsza piosenka ze znanego show telewizyjnego Kulfon i Monika. Moi, stwórca jego i pan, sam jeszcze nie wiem, co z niego wyrośnie. Roland ewoluuje, czasem wygina się, aż trzeszczy, ale jednocześnie krystalizuje się i jakoś krzepnie. Z sesji na sesję stajemy się sobie coraz bliżsi, może niedługo nawet zaproszę go na kolację, nie bacząc na jego dość młody wiek. Koniec końców to właśnie wiek pozwala mi na zabawę osobowością mojej postaci i z niecierpliwością czekam na ostateczny rezultat dojrzewania (choć nie sądzę, żeby Rolandowi udało się dożyć spokojnej starości).

Jakoś tak jest, że z pewnymi postaciami możemy się zżyć i przez to nadać im odpowiedniego kolorytu w odgrywaniu. Jeśli uda się taka sztuka, to postać należy szanować, bo jej strata może zaboleć, a resztę drużyny wprawić w znużenie w czasie następujących po tragedii sesji, kiedy to będziemy musieli się najpierw przywitać i oswoić z nową postacią.

Miałem powrócić do kwestii gotowców. Gotowce nie są złe, pod warunkiem, że mistrz ma na oku jednostrzałowca, albo drużynę wybitnych aktorów teatralnych. Nie bluzgajmy na jednostrzałowce - MG to też człowiek. Jeden, taka przygoda daje mu okazję do zarobku (tu następuje wyraźne mrugnięcie do jednego z czytelników), dwa - mistrz ma w tym momencie rzadką okazję do zabezpieczenia większości możliwych dróg rozwoju sytuacji, czyli staje się rzeczywistym panem sytuacji.

Wreszcie koniec. Jeśli przejażdżka się podobała i chcecie więcej moich bajdurzeń, to jestem otwarty na propozycje tematów. No, chyba że w moim życiu wydarzy się coś przełomowego i będę musiał się tym podzielić.

2009–2024, TheNode.pl Disclaimer
Template designed by Globberstthemes