logotype

Nadchodzące imprezy

Dla organizatorów

Organizujesz konwent, pokazy gier albo turniej i chcesz zareklamować swoją imprezę? Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript., a zarówno w tym polu, jak i na stronie głównej naszego portalu pojawi się stosowne ogłoszenie.

W obronie „pasożytnictwa”

Pod koniec zeszłego tygodnia natrafiłem na artykuł „Kwestia 'Lady in Red' - inspiracja czy pasożytnictwo?” traktujący o modelach mocno inspirowanych cudzymi pracami. Jako miłośnik takiego rodzaju figurek, poczułem chęć wzięcia ich w obronę. A że już od pewnego czasu miałem ochotę na figurkową polemikę, zdecydowałem się zrobić to w formie felietonu.

We wspomnianym tekście Juliusz „Bors” Sabak wskazuje na moralne wątpliwości, jakie budzą w nim modele wyglądające bardzo podobnie do postaci ze znanych filmów, komiksów i innych źródeł. Stawia też pytanie, gdzie przebiega linia oddzielająca hołd czy inspirację od „żerowania na cudzym sukcesie”. Jako przykłady pozytywnego czerpania ze źródeł podaje superbohaterów z Pulp City oraz postacie ze znanymi twarzami od Corvus Belli czy Warlorda. Z kolei negatywnymi przykładami „pasożytnictwa” są filmowe postaci od Hasslefree Miniatures czy bohaterowie nadchodzącego Sedition Wars. Ja jednak nie bardzo zgadzam się z taką oceną, ani nawet z podziałem na „złe” czy „dobre” inspirowane modele.

Załoga Calamity (Studio McVey)

Na początek przyznam jednak, że częściowo zgadzam się z Borsem w sprawie Sedition Wars. Studio McVey, twórca gry, posłużyło się w swojej kampanii crowdfundingowej dość podejrzanym chwytem, deklarując, że jeśli osiągną odpowiednią ilość pieniędzy, zrobią modele załogi nie-Serenity* czy nie-Riddicka. Jeśli dodać do tego, że jest to zachęta (lub nagroda) dla finansujących do oddania firmie pół miliona dolarów, to metoda ta wydaje się jeszcze bardziej wątpliwa moralnie. A prawdę powiedziawszy jest jednocześnie zbędna, bowiem oryginalne produkty Studio McVey są niczego sobie i firma naprawdę nie musi fundować nie-postaci.

Ellen Ripley vs dr. Ridley (Studio McVey)

Jednak dalsze stwierdzenia z „Kwestii 'Lady in Red'...” są dla mnie problematyczne, zwłaszcza gdy mowa o pozytywnych (zdaniem autora) przykładach inspirowania modeli cudzymi bohaterami. Popatrzmy na obrazek powyżej. Po prawej mamy szkic dr Ridley, czyli „prostą, wręcz prostacką kalkę z filmu Aliens”. Postać ze szkicu niewiele różni się od Ripley z kadru obok: trzyma inną broń, nosi odrobinę inny strój i ma widoczniej zarysowany biust.

Thor vs Perun (Pulp Monsters)

A teraz rzućmy okiem na Peruna do Pulp City, czyli model inspirowany Marvelowskim Thorem, który jest „jednak bez zarzutu o tanią podróbę”, bowiem ma w sobie „jakąś przewrotną myśl”. Różni się on od swojego nordyckiego pierwowzoru tym, że preferuje młoty nad topory, rzadziej się goli oraz ma odrobinkę inny gust co do detali stroju (kolorystykę odstawiam na bok, bowiem każdy maluje model, jak mu się podoba). Nie bardzo wiem, gdzie ta „przewrotna myśl”, chyba że w nadaniu mu imienia słowiańskiego, a nie nordyckiego boga piorunów.

Choć ostatnie zdanie może budzi co do tego wątpliwości, moim głównym celem w wykazywaniu tych podobieństw nie jest złośliwość, a ukazanie, że granica między podróbką a inspiracją jest bardzo cienka i w gruncie rzeczy rozbija się o indywidualną ocenę. Oto dwa modele prezentujące w moim odbiorze podobny stopień wpływów z innych źródeł zostały przez Borsa ocenione całkiem inaczej.

US Rangers (Warlord Games)

Inną pozytywną formą oddawania hołdu przez figurkowych rzeźbiarzy, jaka została wymieniona w omawianym tekście, jest obdarzanie własnych modeli znanymi twarzami. Jednym z przykładów jest zestaw US Rangers od Warlord Miniatures, w którym znajdziemy metalowe główki z twarzami dobrze znanymi z filmów wojennych (Bors pisze tylko o Saving Private Ryan, ale zdaje mi się, że to nie jedyne źródło). Tyle że w przypadku filmów historycznych to właśnie twarze są głównym elementem wyróżniający daną postać – historyczne mundury i uzbrojenie w wersji miniaturowej można przecież kopiować do woli. Czy w takim razie nie-Kapitan Miller naprawdę jest oryginalniejszy od nie-Ellen Ripley?

Trafniejszym przykładem są Acontecimento Regulars od Corvus Belli o aparycjach bohaterów Lost. Tego typu aluzje do znanych dzieł z innych form przekazu są bardzo fajną sprawą, ale... co z tymi, którzy chcą bohaterów z Lost, a nie oddział do Infinity z ich twarzami?

Jest przecież wielu graczy, którzy chcą posiadać miniaturowe podobizny bohaterów z ulubionych książek, filmów czy komiksów, a duża część z nich na samym ich posiadaniu nie poprzestaje i bawi się w odtwarzanie ich przygód na własnych stołach. Takich odbiorców nie satysfakcjonują produkty zbliżone (co mnie obchodzi jakiś Moloch, kiedy mój schron potrzebuje hydroprocesora?!). Zjawisko to nie jest może szczególnie popularne w Polsce, ale wystarczy zajrzeć na któreś z zachodnich forów, by zobaczyć, ile osób podejmuje tego typu projekty i jak wysoki poziom wiele z nich reprezentuje.

Ant-Soldier in power armour (Brother Vinni)

Do zrealizowania takich pomysłów ci pasjonaci potrzebują ulepić, skonwertować lub zakupić potrzebne im postaci. Większość z nich raczej nie jest na tyle utalentowana, by skorzystać z pierwszego rozwiązania, a nawet jeśli potrafią tworzyć niezłe modele od podstaw, to przygotowanie większości potrzebnych do rozgrywki wymaga nie lada zapału, zwłaszcza że zazwyczaj nie potrzebują trzeba wykonać także jakiś charakterystyczny teren.

Wybierając drugą i trzecią metodę, należy już zakupić model jak najbardziej podobny do pierwowzoru. W takim wypadku, przynajmniej w teorii, gracz powinien mieć wybór między produktem licencjonowanym a nie. W praktyce jednak tego wyboru nie ma, a to za sprawą braku tego pierwszego. Dlaczego? Wybitnym ekonomistą nie jestem, ale obstawiam, że powodem jest nieopłacalność tego przedsięwzięcia i dla producenta, i dla właściciela praw autorskich.

Memphis & Ohio (Studio Miniatures)

Nie oszukujmy się, nasze hobby nie jest wybitnie popularne, a do tego dominują na nim uniwersa oryginalne (choć oczywiście mocno czerpiące zewsząd). Chętnych na nie-Ripley jest... kilkaset? Kilka tysięcy? Nawet kilkanaście tysięcy to raczej nie liczba, która usprawiedliwiałaby produkcję licencjonowanych modeli, zarówno dla licencjobiorcy, jak i licencjodawcy. Zwłaszcza, że licencja podniosłaby cenę figurek, co jeszcze zmniejszyłoby już i tak niedużą pulę odbiorców.

Chyba jedynym praktykowanym obecnie sposobem na produkcję licencjonowanych modeli (pomijam tu oczywiście duże modele kolekcjonerskie, bo nimi raczej nie gramy) jest stworzenie całego systemu opartego na użyczonych prawach autorskich, tak jak ma to miejsce w przypadku Lord of the Rings czy nadchodzącego Batman: Arkham City. Nadal jednak jest to niepewne przedsięwzięcie, bowiem już nie tylko nasze figurki muszą konkurować z innymi (choć tu licencja stanowi pewien atut), ale jeszcze zasady muszą ująć graczy, co przy olbrzymiej ilości dostępnych obecnie na rynku gier jest nie lada wyzwaniem. Spójrzmy zresztą na LotRa, którego pozycja po fali popularności wywołanej filmami mocno osłabła, co zresztą widać po zachowaniu GW, które obecnie niewiele robi poza czekaniem na Hobbita.

Joker (Knight Models)

Tak więc w gruncie rzeczy mamy do wyboru albo surowe przestrzeganie praw autorskich (o ile jest ono możliwe, bo a nuż inspirowane figurki nie mają dostatecznego podobieństwa do oryginałów) i niedużą ilość drogich, licencjonowanych figurek, albo przymknięcie oka na te w sumie niewielkie firmy, których tak podobne modele nie odbierają przecież nie-wiadomo-jakich zysków posiadaczom licencji.

Poza tym zdaje mi się, że właściciele praw autorskich mają jednak pośredni zysk na miniaturowych podobiznach swoich postaci. Oto gracze robią za darmo reklamę ich produktom, pokazując swoje modele i makiety na forach internetowych czy prowadząc rozgrywki w klubach i na konwentach, co z pewnością zachęca jakąś część czytelników/widzów do zapoznania się z materiałem, który służył za inspirację.

Oprócz tego korzystamy na tym i my, odbiorcy. I nie chodzi mi tu tylko o tańsze modele, bo za niektóre modele byłbym w stanie zapłacić odrobinę więcej (tak na marginesie - ciekawe, czy licencjonowane modele byłyby droższe od produktów GW po kolejnych podwyżkach). W obecnej sytuacji firmy potrafią nam sprawnie serwować modele inspirowane także i mniej znanymi dziełami, których twórcy tym bardziej nie myśleliby o inwestowaniu w licencjonowane figurki. Przykładem niech będą niedawno odkryte przeze mnie modele nie-bohaterów The Good, The Bad, The Weird – w życiu nie myślałem, że zobaczę modele postaci z tego świetnego, acz nieszczególnie znanego koreańskiego filmu, a tu proszę, robi je niewielka firma zza naszej zachodniej granicy.

Manchurian Bandits (Tsuba Miniatures)

Kończąc już ten wywód przyznam, że rozumiem moralne wątpliwości, jakie wywoływać mogą nie-figurki, zwłaszcza u osoby żyjącej z pracy umysłowej. Jednak ja nie postrzegałbym tego procederu negatywnie, bowiem nam pozwala realizować nierzadko niesamowite projekty, nie pozbawia posiadaczy licencji istotnych wpływów, a próba zmiany tego stanu rzeczy raczej pogorszyłaby sytuację dla obu stron.

No, to po takim tekście powinienem w końcu zabrać się za nie-Ashleya i nie-Armię Ciemności...

Artykuł Juliusza „Borsa” Sabaka dostępny jest pod adresem:
http://www.grybezpradu.pl/blog/2012/11/09/lady-in-red/

* Na użytek tekstu pozwoliłem sobie zaadaptować termin z angielskich forów, gdzie modele bardzo mocno przypominającym postaci z innych źródeł określa się jako non-'nazwa postaci', np. non-Sherlock Holmes.

2009–2024, TheNode.pl Disclaimer
Template designed by Globberstthemes