logotype

Nadchodzące imprezy

Dla organizatorów

Organizujesz konwent, pokazy gier albo turniej i chcesz zareklamować swoją imprezę? Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie obsługi JavaScript., a zarówno w tym polu, jak i na stronie głównej naszego portalu pojawi się stosowne ogłoszenie.

Ten pierwszy raz... - Warheim Fantasy Skirmish

Tym razem na stół poszedł Warheim Fantasy Skirmish, którego ojcem jest znany wszem i wobec Quidamcorvus. Zapraszam do lektury moich zupełnie subiektywnych i bardzo wrażeniowych przemyśleń.

Czym jest Warheim FS? W największym skrócie, jest to Mordheim na sterydach i z regularnymi aktualizacjami. Jeżeli mnie pamięć nie zawodzi, do wyboru jest 38 band, opisujących na dobrą sprawę cały świat Warhammera Fantasy Battles. Masa terenów, masa scenariuszy, wszystko dopieszczone do granic.

Same zasady są relatywnie łatwe do ogarnięcia, zwłaszcza przy uprzednim doświadczeniu z Mordheimem. Ja się przyznaję bez bicia, że takowego nie posiadam, ale i tak ogarnięcie podstawowych zasad w stopniu umożliwiającym rozgrywkę bez ciągłego siedzenia z nosem w podręczniku jest do zrobienia w trakcie wykładu przed potyczką. Trochę gorzej, jeśli chodzi o coś, co jest smaczkiem gry – zasady specjalne, zasady scenariuszy, zasady terenu, karty misji... Tu już trzeba poświęcić dłuższą chwilę. Mnie nie było dane przed ostatnią rozgrywką się wgryźć, ale z pomocą przyszedł podręcznik. Wszystkie te elementy sprawiają, że każda rozgrywka może być nowym wyzwaniem, a nie tylko standardową ustawką. Gryzie mnie tylko, że zasady specjalne porozrzucane są po całym podręczniku i brakuje jakiegoś sensownego zestawienia w jednym miejscu. Takiej ściągawki. Niby można drukować, jak się już drukuje inne niezbędne rzeczy – bowiem do gry niezbędne są karty zadań specjalnych, każdorazowo losowane przed rozgrywką, rozmaite znaczniki, karty specjalne terenu... Niemniej jednak, przy całym dopieszczeniu podręcznika, twórcy zapomnieli o tym przydatnym detalu.

Skoro już wspomniałem o wykonaniu podręcznika, to wypadałoby może rozwinąć wątek. Wstawki fabularne są w większości przetłumaczonym fluffem z książek do WFB. Podobnie sprawa się ma z ilustracjami – na moje oko to stare ilustracje z podręczników/fan arty (tak jest, wiele z ilustracji pochodzi z podręczników z III edycji WFB - przyp. Sarmor). Wszystko bardzo ładnie dobrane. Jedyne, do czego się mogę przyczepić, to dobór czcionki nagłówków i niektórych wstawek, która dla nowego czytelnika, nieprzyzwyczajonego do wyglądu pisma gotyckiego, może się wydawać kompletnie nieczytelna. Dostępna jest jednak wersja „normalna”, zupełnie wyraźna. Rozumiem jednak zamysł stojący za wyborem takiej, a nie innej czcionki, faktycznie wpisuje się w klimat.

„Pierwszy raz” zaliczyłem z innym nowicjuszem, który jednak miał doświadczenie z Mordheimem. (Chyba jedynym komentarzem było to, że WFS jest cokolwiek udziwniony). Do gry wybrałem Wysokie Elfy, nie tylko dlatego, że to jedyne figurki fantasy, jakie posiadam w większej (i pomalowanej) ilości, ale też dlatego, że bolał mnie ich brak w oficjalnej części band do Mordheima. Wysokie Elfy kontra Krasnoludy. Wybaczcie, że nie przytoczę dokładnej rozpiski przeciwnika. Wystarczy rzec, że obaj nastawiliśmy się na walkę strzelecką oraz wykupiliśmy maksimum bohaterów z minimum udziwnień.

Przed rozstawieniem trzeba wykonać sporo rzutów. Po wybraniu, czy rzecz się dzieje wewnątrz murów, czy poza ich obrębem, zdajemy się na los w kwestii scenariusza. Jak na złość ciągle wypadała nam w scenariuszu rzeka, której nie mieliśmy jak pokazać. W końcu wypadło nam poszukiwanie skarbów. Rzut na pogodę – jasno i słonecznie, czyli idealnie na pojedynek strzelecki. Rzut na rozstawianie terenu. Kolejny rzut na ilość skarbów. Rzut na wybór strony. Gdzieś w trakcie przypomniałem sobie o magu, nie zauważyłem, że użyłem za mało kości, dorzuciłem co trzeba, wyszło, że będę się chronił przed wrażym ostrzałem – jak na przeciwnika idealnie. W końcu ostatni rzut na rozpoczęcie. Ufff, straszna kostkologia. Jednak jest to przydatne o tyle, że urozmaica rozgrywkę. Darowaliśmy sobie misje specjalne, bo nie mieliśmy jak i kiedy wydrukować stosownych kart.

Rozgrywka to klasyczne „I go – you go” z zachowaniem kolejności tury tak dobrze znanej z Mordheima. Czysta radocha i łatwość prowadzenia. Co i rusz za to wychodził brak stosownego przygotowania do rozgrywki, poniekąd cecha charakterystyczna cyklu „Ten Pierwszy Raz” (czyli granie na gorąco z minimum wczytywania się w zasady). Doprowadzało to do przestojów, gorączkowych poszukiwań w podręczniku* oraz paru błędów i przeoczeń, przez które rozgrywka mogła się potoczyć cokolwiek inaczej, a być może nawet nie skończyć moją wygraną (co należy zanotować jako wiekopomne zdarzenie w cyklu, gdyż miało to miejsce pierwszy raz). Z rzeczy wartych odnotowania, mój mag miał za dużo problemów z rzucaniem czarów – jedyne, co mu wyszło, to dwa razy rasowy miscast. Dwa razy z tym samym wynikiem, który powodował, że zaklęcie i tak wchodziło do gry bez żadnych negatywnych konsekwencji – ot, paradoks czarów ochronnych. Które to czary się prawie nie przydały, bowiem biedne krasnoludy musiały się powoli gramolić w stronę moich niezbyt rozsądnie odsłoniętych elfów. Jeszcze więcej szczęścia miałem w dziedzinie trafień krytycznych z łuków – trzy to już jednak perwersja pewna. Zwłaszcza, że dwa z nich skończyły się rykoszetem, z których jeden był morderczy. Dzięki temu mój ukryty w ruinach snajper mógł po bitwie dodać trzy wstążki na swoim łuku. Dobrze też spisał się mój szlachcic, który także wykazał się krytycznie morderczym trafieniem. Wybaczcie, ponosi mnie entuzjazm po wygranej, której nie powinno być tak szybko, bowiem obaj, a nawet wszyscy trzej, zapomnieliśmy w trakcie bitwy o wytrzymałości krasnoludów. Cóż, jak to mawia moja babcia, gapowe się płaci.

Gra zachowuje się dokładnie tak, jak bym się tego spodziewał po grze ze stajni GW. Jest odrobinę toporna w obyciu, jednak doświadczenia z WFB gdzieś tam we krwi zostają i można powiedzieć, że jest trochę tak, jak z jazdą na rowerze. Z całą pewnością nie miałbym tak pozytywnych wrażeń, gdyby nie wszelakie usprawnienia wprowadzone przez QC, dzięki którym gra nie trąci myszką. Z całą pewnością zagram ponownie. A może nawet coś więcej?

Wybaczcie brak zdjęć – w ferworze walki na śmierć zapomniałem o wyciągnięciu z torby aparatu. Poza tym sami wiecie – cały dzień na uczelni, człowiek głodny, zmęczony, ciężko wszystko ogarnąć. Za to obiecuję, że następnym razem ponownie zaroi się od materiału graficznego!

*W internetach dostępne są różne wersje podręcznika – wybierając wersję inną niż 1 na 1 należy liczyć się z przeliczaniem numeru strony ze spisu treści na ten faktyczny. Osobiście polecam wersję lite, która całkiem nieźle spisuje się na urządzeniach mobilnych, choć wciąż nie jest to wymarzona płynność.

2009–2024, TheNode.pl Disclaimer
Template designed by Globberstthemes